Cześć, jestem Dawid, mam 20 lat i
chciałbym Wam opowiedzieć o swoich zmaganiach z fobią społeczną,
którą mam do teraz. Jest to krótkie streszczenie mojego życia z nieśmiałością.
Już jako mały chłopiec byłem
spokojny, ale nie odczuwałem żadnych lęków. Dla mnie było to
normalne i można powiedzieć, że funkcjonowałem jak introwertyk,
czyli niczego się nie bałem, a to ,że czasami bywałem sam było
spowodowane tym, że nie potrzebowałem towarzystwa, a nie tym, że
bałem się w nie wplątać. Pamiętam mój pierwszy dzień w
przedszkolu. Mama mnie zaprowadziła do sali, a ja usiadłem na
dywaniku, wziąłem jakiś samochodzik i zacząłem się nim bawić.
Było obok mnie bardzo wiele innych dzieci, ale jakoś nie miałem
potrzeby do nich zagadać i bawić się z nimi. Tym samochodzikiem
bawiłem się do końca dnia w przedszkolu.
Później poznałem jakichś kolegów i bawiliśmy się często razem, nie miałem problemów ze znajomymi. Nie pamiętam za wiele z tego okresu, ale przedszkole minęło beztrosko. Bez żadnych problemów ani większych zachwyceń.
Później poznałem jakichś kolegów i bawiliśmy się często razem, nie miałem problemów ze znajomymi. Nie pamiętam za wiele z tego okresu, ale przedszkole minęło beztrosko. Bez żadnych problemów ani większych zachwyceń.
Od podstawówki zaczęła się
nieśmiałość. Chyba od pierwszej czy drugiej klasy. Też miałem
grupę znajomych, wychodziliśmy na dwór, graliśmy w piłkę,
rozrabialiśmy troszkę, jak to chłopcy. Tak było przez całą
podstawówkę, ale od tej drugiej klasy już pamiętam, że bałem
się odzywać do niektórych osób. Na lekcjach nie było problemu, z
nauczycielami miałem normalny kontakt, może trochę mniej się
odzywałem niż inni, ale rozmowy z nauczycielami się nie bałem.
Pamiętam, że nawet na matematyce
chyba w czwartej klasie jak pani dawała jakieś działania do
rozwiązania to ścigałem się z jedną dziewczyną kto prędzej je
rozwiąże i wynik wypowie na głos. Nie miałem z tym żadnych
problemów. Ale znajomi z klasy zaczęli mi dokuczać. Nie było to
bardzo intensywne, ale frustrujące. Wybrali mnie, bo byłem mało
asertywny, a na początku nawet śmiałem się razem z nimi z siebie,
żeby nie zauważyli że mi to przeszkadza. To był mój błąd, bo
dzieciom widzącym, że nie mam "ciętego języka", ani
innych oporów weszło to w nawyk. Później było coraz gorzej. Nie
byłem jednak jedyną "ofiarą" bo miałem w klasie też
innych ludzi, którym dokuczano i to chyba nawet bardziej niż mnie,
szczególnie w niektórych momentach.
W czwartej klasie byłem zakochany w
pewnej dziewczynie ona we mnie też. W tej z którą się ścigałem
na wynik z matematyki. Fajnie mi się z nią gadało, bez żadnych
oporów, na luzie. Zapytała mnie czy nie chcę z nią "chodzić",
a ja odmówiłem bo się bałem co inni o mnie pomyślą jak z nia
zacznę chodzić. Tą dziewczyną była zauroczona połowa chłopców
w klasie, a ona chciała "chodzić" ze mną. Do dzisiaj nie
mogę sobie tego wybaczyć, bo gdybym się zgodził to może moje życie
potoczyłoby się zupełnie inaczej. Jak dla mnie nie była to
szczenięca miłość. Pod koniec podstawówki już się cieszyłem
że za niedługo pójdę do gimnazjum.
Zapomniałem wspomnieć, że cały
ten okres byłem w cieniu brata z własnej winy. Chodziłem cały
czas za bratem i spędzałem z nim dość sporo czasu. Można
powiedzieć, że jak ktoś coś od nas chciał to mój brat zawsze
mówił, on był takim jakby przewodnikiem. Myślę, że to mogło
mieć wpływ na moją późniejszą niewielką asertywność i lęk
do ludzi.
Sam początek gimnazjum był całkiem
niezły. Okazało się, że do mojej klasy chodzi chłopak, którego
znam.On znał dużo osób na początku. Chyba dzięki znajomości z
nim dostałem się do całkiem fajnej paczki znajomych. Później
znowu zaczęły się żarty ze mnie i to głównie ze strony tego
kolegi coraz to bardziej intensywne, a ja popadałem w coraz to
większą nieśmiałość. On miał jakieś kompleksy, tak mi się
zdawało i chciał się dowartościować tym. Traktował to chyba jako
żart, inni też, ale ja się tym bardzo denerwowałem, a to jeszcze
bardziej zachęcało innych do żartowania sobie ze mnie. Były takie
momenty, że miałem wszystkiego serdecznie dość i wolałbym sobie
skręcić kostkę i mieć 2 tygodnie spokoju ze szkołą. Oczywiście
nie zamierzałem tego robić, ale gdyby się zdarzyło to bym się
nawet cieszył. Nikomu się nie przyznawałem do moich lęków, nawet
rodzinie. Dostrzegali, że jestem nieśmiały, bo nawet w stosunku do
nich taki byłem po części, ale chyba nie zdawają sobię sprawy
jak poważny jest problem. Oprócz tego, że koledzy sobie ze mnie
żartowali bardzo często to potrafiłem też się z nimi porządnie
zabawić, pograć w karty, albo zrobić coś spontanicznego. O mojej
nieśmiałości doskonale wiedzieli, bo zauważali to, ale nie
zdawali sobie sprawy z moich leków i tego jak bardzo mnie krzywdzą
dokuczając mi i żartując sobie ze mnie. Ja nigdy nie odważyłem
się im tego powiedzieć. Koniec gimnazjum i ja znowu się cieszyłem
że będę w nowym towarzystwie.
Wybrałem technikum, trochę żałuję,
ale nie o tym. Technikum to jest już kompletna masakra. Myślałem,
że w szkole średniej ludzie będą bardziej dojrzali, ale się
myliłem i to bardzo. Trafiłem na klasę po częsci z kolesiami
podobnymi do dresów. Są też oczywiście spoko ludzie, ale niestety
bardziej się odczuwa zachowanie dwóch chamskich skurczysynów niż
10 dobrych, spoko ludzi. A proporcje są w mojej klasie o wiele
gorsze. Będzie tak może 0,5/0,5. A wszystko to mimo
tego, że moje technikum jest wg. Rankingu Perspektyw w 5%
"najlepszych" techników Polsce. W technikum jest jednak
gorzej niż poprzednio. Nie mam żadnych znajomych z którymi mógłbym
normalnie pogadać, na przerwach przeważnie siedzę sam. Boję się
zapytać nauczycieli o coś jak np. czegoś nie usłyszę albo nie
zrozumiem. Odczuwam mocny lęk przed odpowiadaniem na głos. Jak na
jakiejś lekcji nauczyciel o coś pyta, a ja to wiem to i tak się nie
odzywam, bo boję się że coś zepsuję przy odpowiedzi, że zatnę
się w połowie zdania i nie będę umiał znaleźć słów na
dokończenie, że skupie uwagę innych i będę przez nich oceniany,
że jak odpowiem dobrze to mi dokuczą jakimś tekstem, a jak źle to
się skompromituje. Ostatnio jak mieliśmy lekcję informatyki i
mieliśmy wejść do jakichś folderów innych użytkowników to ja
pierwszy się dostałem do katalogu z tymi folderami i wszedłem w
folder dyrektora. Pan powiedział: "Ooo Dawid już coś szuka u
dyrektora w folderze" Wszyscy zaczęli się śmiać. Ja razem z
nimi bo było to dla mnie śmieszne. Nagle kolega powiedział coś w
stylu: "Aaa Dawid taki chichy i się nie odzywa, a taki łobuz".
Znowu zaczęła się fala śmiechu. Ta odzywka akurat nie miała na
celu mi dokuczyć, ale jak poczułem się okropnie wstydliwie. Też
próbowałem się śmiać, żeby zatuszować te uczucie od zewnątrz,
ale nie umiem się sztucznie śmiać i szybko mina mi zrzędła i
było widać, że się bardzo zawstydziłem. To była masakra.
Teraz, w klasie maturalnej i tak jest dobrze, bo już mi rzadko
dokuczają, wydorośleli trochę. Ale się do mnie nie odzywają. Ja
do nich się rzadko co odzywam. Myślą, że jestem sztywnym
dziwakiem. Cieszę się, że technikum już się kończy i za niedługo
będę w nowym towarzystwie na studiach :((
Wybrałem zawód, kierunek na studiach,
który jest stereotypowo uważany, że jest bardziej dla ludzi
nieśmiałych i introwertycznych niż inne zawody, ale to może kiedyś
tak było, teraz już nie. Mimo wszystko dzięki temu będzie mi może
troszkę łatwiej... Najbardziej cieszy mnie to, że nie wybrałem go
z tego powodu, ale z tego że uważam, że to kierunek w którym mogę
coś sensownego osiągnąć i jestem nim zainteresowany. Mam pewną
wizję przyszłości co do przyszłego życia zawodowego i dlatego
mnie to cieszy, bo z tego co czytam to większość moich rówieśników,
niekoniecznie nieśmiałych i z lękami kompletnie nie wie co chce
robić i wybiera jakąś przypadkową pracę i przypadkowe kierunki
na studiach. Przynajmniej wiem w jakim kierunku się rozwijać i to
mnie cieszy.
Jednak mój następny problem odnośnie
powyższego: prokrastynacja. To niechęć do robienia czegokolwiek co
wymaga większego nakładu pracy. Takie mówienie sobie: "zrobię
to za chwilę, później, jutro, jeszcze mam czas". W końcu gdy
dochodzi termin żeby to zrobić to albo robi się to byle jak albo w
ogóle się tego nie robi, jeśli ma to mierne konsekwencje. To samo
dotyczy nauki czegoś szerszego, np. Języka angielskiego, treningów
fizycznych. Pod koniec wszystkiego robi się postanowienie, że już
się tak nie zrobi więcej. "Zaczynam się uczyć", "Nauczę
się tego i tamtego", "Zrobię to i tamto", a nic z tego
nie wychodzi i jest jak zwykle. Oczywiście niekiedy udaje się
osiągnąć cel, ale zabrać się za jego realizacje jest bardzo
ciężko. Boję się tego może nawet tak samo jak fobii społecznej bo
ciężko się z tym rozwijać. Teraz np. muszę zrobić prezentacje
maturalną. Długo się do tego zabierałem, w końcu zacząłem,
miałem piękne plany, że się za to zabiorę, zrobię wszystko za
jednym zamachem w kilka dni i będę miał spokój. Przed prezentacją
sobie tylko przypomnę. Skończyło się na tym że zrobiłem tylko
analizę jednego wiersza i wybrałem utwory do prezentacji. Zrobiłem
to tak spontanicznie. Poszło szybciej niż się spodziewałem, byłem
z siebie bardzo zadowolony. Następnego dnia miałem kontynuować,
ale robiłem jakieś głupoty przy komputerze i przerwałem to. Teraz
ciężko mi się będzie do tego zabrać,no ale muszę. Wolę czytać
newsy na necie albo słuchać starych piosenek Avril Lavigne i
pogrążać się w smutku niż wziąć się za coś kreatywnego.
Często coś zaczynam, często coś ambitnego, ale niestety tylko
zaczynam. Jak już się za coś wezmę to w trakcie robienia tego jest
w porządku, ale trzeba zjeść obiad, iść gdzieś do sklepu, iść
spać i później po jakiejś przerwie ciężej się za to zabrać :(
Wiem, że przez tą całą fobię
społęczną ciężko mi będzie funkcjonować w dorosłym życiu...
Oswoić się z ludźmi w pracy, nawet na studiach. Znaleźć
dziewczynę, założyć rodzinę...Dziewczyny to nigdy nie miałem.
Chciałbym żyć normalnie. Bez fobii i prokrastynacji miałbym o
wiele większe możliwości i perspektywy w życiu, dlatego
postanowiłem z tym walczyć. Najwyższa pora, zanim jeszcze nie
jestem na studiach.
Na tym blogu będę opowiadał o moich
sytuacjach z życia – dawnych i tych obecnych. Będę pisał jak
wychodzi mi moja "terapia" i czy w ogóle wychodzi. Zapraszam do
przeglądania, śledzenia i komentowania.
Ludziom to wogóle odbija. Śmieją się a sami mają gówniane życie. Polaczki cebulaczki.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej. Jestem dopiero w '' technikum to totalna masakra'' i... Widzę jak dużo, to co opisujesz-pokrywa się z tym, jak ja odbierałam i odbieram siebie i świat. To jak, opisujesz twoje życie, ja bym napisała tak samo o sobie! Chciałabym z tobą porozmawiać. Odezwij się do mnie :D
OdpowiedzUsuńPs. '' jak chcesz oczywiście'' ;)
Usuń